Szczepienia ochronne - czy potrzebują ratunku?
Szczepienia ochronne - czy potrzebują ratunku?
W ciągu ostatnich pięciu lat liczba uchyleń od szczepień obowiązkowych zwiększyła się aż pięciokrotnie. Dla porównania w 2015 r. odnotowano 6600 odmów, natomiast w 2019 r. było ich już ponad 40 tysięcy.
Wraz z pandemią COVID-19 ze szczególną mocą powrócił do debaty publicznej szczepień ochronnych - nie tylko tych przeciwko SARS-CoV-2. Jest o czym dyskutować, ponieważ ostatnich kilka lat to nasilenie problemu uchylania się od obowiązku szczepień ochronnych. Niegdyś szczepienia były postrzegane jako zdobycz medycznego postępu, dziś zwiększa się grupa osób upatrujących w immunizacji próby ograniczenia ich swobód, a nawet eksperymentów medycznych na całych społeczeństwach. Czy będziemy musieli ratować program szczepień ochronnych?
Naukowi profani z natarciu
W ciągu ostatnich pięciu lat liczba uchyleń od szczepień obowiązkowych zwiększyła się aż pięciokrotnie. Dla porównania w 2015 r. odnotowano 6600 odmów, natomiast w 2019 r. było ich już ponad 40 tysięcy. Wstępne dane z 2020 r. mówią już o 51 tysiącach uchyleń od szczepień obowiązkowych. Sytuacja jest tym groźniejsza, że od ubiegłego roku zmagamy się z groźną chorobą zakaźną, ale jak widać, nie przełożyło się to na przełamanie tego bardzo groźnego trendu.
Co zatem zagraża programowi szczepień ochronnych?
- Polacy zaczęli myśleć tylko o sobie. Nie ma w polskim społeczeństwie świadomości tego czym jest zdrowie publiczne. Nadal nie mamy poczucia, że zdrowie całego społeczeństwa i prawidłowe funkcjonowanie kraju i gospodarki zależy od naszych, indywidualnych wyborów. Błądzimy po internecie, dajemy się infekować fakenewsom. Nastąpił też zmierzch autorytetów, bo każdy z nas ma w tej chwili dostęp do wielu źródeł w sieci - i każdy uważa się wobec tego za eksperta, zapominając że trzeba do tych informacji podchodzić analitycznie – zwrócił uwagę prof. dr hab. n. med. Jarosław Pinkas, konsultant krajowy w dziedzinie zdrowia publicznego, dziekan Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP.
Jak podkreślił, w czasie pandemii ukazywało się w renomowanych czasopismach medycznych nawet do 400 artykułów dziennie, które poświęcone były SARS-CoV-2. Wiele z nich stawiało potrzebne pytania i zwracało uwagę na wątpliwości, a ich autorzy podkreślali, że wiele kwestii dotyczących koronawirusa powinno być lepiej zbadanych i poznanych. Często jednak artykuły te, choć nie to było celem ich publikacji, zostawały źródłem półprawd na temat koronawirusa, które popularyzowały osoby bez rzetelnej wiedzy i wyrywające np. różnorodne dane z pierwotnego kontekstu. Walka także z tym zjawiskiem, zdaniem prof. Pinkasa, to dziś jedno z największych wyznawań dla zdrowia publicznego. Ponadto lektura artykułów naukowych jest zwyczajnie trudna i bez specjalistycznej wiedzy często trudno wyciągnąć z niej właściwe wnioski. Zdarzało się więc, że - jak określił ich prof. Pinkas - naukowi profani korzystali z tego i popularyzowali w atrakcyjnej formie za pomocą mediów społecznościowych naukowe fakenewsy. Większość przeciętnych odbiorców ma problem z ich samodzielną weryfikacją, a profesjonaliści medyczni, także z uwagi na ogrom obowiązków w czasie pandemii, nie byli wystarczająco aktywni w sieci - i nie prostowali błędnych informacji lub polemizować.
- Ci którzy mają coś do powiedzenia w temacie szczepień ochronnych zostali do tego zniechęceni. Często oskarżano ich o współpracę z firmami farmaceutycznymi dla korzyści finansowych.
Pułapka samokształcenia
Jak zwróciła uwagę dr Helena Chmielewska-Szlajfer z Akademii Leona Koźmińskiego, media społecznościowe sprzyjają komunikacji oddolnej, co ma też swoje janusowe oblicze.
- Część osób tkwi w pułapce czegoś, co jest w zasadzie pożądane w edukacji, czyli samokształcenia. Paradoksalnie chęć samodzielnego poszukiwania źródeł wiedzy i krytycznego z nich korzystania może nas zwyczajnie zwieść na manowce. Nie czarujmy się: artykuły naukowe są po prostu bardzo trudne i kompetentnie je interpretować mogą często jedynie specjaliści w danej dziedzinie - zaznaczyła.
Media społecznościowe umożliwiają takim ludziom szerokie dzielenie się swoimi wątpliwościami z masowym użytkownikiem sieci. Na to zjawisko nakłada się erozja autorytetów i niespójna komunikacja ze strony rządzących.
Dlaczego rodzicie odmawiają poddania swoich dzieci szczepieniom.
- Od początku roku prowadzę badania polegające na przeprowadzaniu wywiadów z rodzicami sceptycznymi bądź wręcz niechętnymi wobec szczepień ochronnych. Wielokrotnie wspominają oni, że inne kraje mają o wiele bardziej elastyczny kalendarz szczepień ochronnych, ten w Polsce uznają za zbyt rygorystyczny - podobnie jak podejście samych lekarzy - dodała ekspertka.
Co wpływa na to, że kalendarze szczepień w poszczególnych krajach się różnią?
- Bardzo wiele czynników od zagrożenia epidemiologicznego w danym kraju po położenie geograficzne. To nie jest tak, że ktoś z firmy ma wpływ na kształt kalendarza szczepień, jest on efektem ciężkiej pracy szerokiej grupy osób. Program szczepień się zmienia, staramy się korzystać z nowoczesnych technologii choćby po to, aby liczba iniekcji była jak najmniejsza – odniósł się do kwestii kalendarza szczepień prof. Pinkas.
Jak dodał dr hab. Filip Raciborski, prof. Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, rodziców często nie przekonuje wcale wiedza ekspercka przekazywana przez lekarzy lub innych medycznych profesjonalistów, ale informacje płynące z osobistego doświadczenia medyków.
- Rodzice często pytają lekarzy czy oni sami szczepią siebie lub swoje dzieci. Drugim problemem komunikacyjnym jest to, że lekarz ma ograniczony czas na udzielenie porady, posługuje się też zazwyczaj specyficznym dla tej grupy zawodowej językiem, z reguły bardzo specjalistycznym. Na koniec wizyty zazwyczaj lekarz pyta czy pacjent wszystko zrozumiał, ale w większości przypadków chory tylko potakuje. Po wizycie sam jeszcze raz w sieci wyszukuje informacje o swoich dolegliwościach – dodał ekspert.
COVID-19 się skończy, wątpliwości pozostaną
Dotychczasowy trend wzrostu odmów szczepień nie jest może jeszcze alarmujący, ale jest na tyle znaczący, że nie można tego problemu przemilczać. Szczególnie że także wśród medyków pojawiają się osoby sceptycznie nastawione do szczepień.
- Porażką mojego życia byłaby sytuacja, gdybym zobaczył na ulicy dziecko z polio – przyznał prof. Jarosław Pinkas.
Pandemia podsyciła jednak aktywność ruchów antyszczepionkowych, a postawy sceptyczne wobec szczepień promują też osoby o statusie celebrytów. Co w tej sytuacji powinien wątpiącemu pacjentowi lekarz? Zdaniem dra hab. Tomasza Grzyba z SWPS, nie należy sceptykowi niczego narzucać: trudno bowiem do czegokolwiek przekonać osobę, która czuje, że chcemy ograniczyć jej swobody.
- Pojawia się wówczas zjawisko nazywanej reaktancją, czyli chęć postąpienia w odwrotny sposób do tego, który ktoś nam narzuca. Grupa osób sceptycznych bądź negujących szczepienia ochronne jest bardzo zróżnicowana: są w niej zarówno ludzie z niższym wykształceniem, jak i z dyplomem wyższych studiów. Nie można więc przypisać niechęci do szczepień osobom słabiej wykształconym, choć pewien związek między poziomem wykształcenia a stosunkiem do szczepień rzeczywiście istnieje. W większej próbie widać, że im człowiek lepiej wykształcony, tym chętniej się szczepi. Powszechny dostęp do wiedzy sprawił, że wielu z nas jest przekonanych, że absolutnie wszystkiego możemy się samodzielnie dowiedzieć. Osoby odmawiające szczepień to także ludzie o wysokim poczuciu zaufania we własną intuicję, ponadto mają problem z wyciąganiem wniosków na podstawie przedstawionych im dowodów. Uważają też, że pojęcie prawdy bywa często wykorzystywane do manipulacji i osiągania pragmatycznych celów – wyjaśni dr Tomasz Grzyb.
Dyskutować czy nie dyskutować?
Wśród osób promujących ideę szczepień często pojawiają się wątpliwości, czy rozmawiać i dyskutować z antyszczepionkowcami lub osobami sceptycznymi wobec szczepień. Przekonywać z pewnością warto, ale nikt nie chce, aby chęć zmierzenia się z kimś na merytoryczne argumenty została odczytana jaki legitymizacja błędnych lub zakłamanych informacji. Takie niebezpieczeństwo niestety istnieje w warunkach niezwykle zbrutalizowanej współczesnej debaty publicznej.
- Debata dotycząca wiedzy nie może być dyskusją, w której osoby posiadające rzetelną wiedzę ścierają się w rozmowie z profanami. Z drugiej jednak strony ludzie mają prawo wątpić, a my mamy obowiązek rozmawiać z każdym, bo czasami i największy sceptyk może być do wygrania – powiedział prof. Pinkas.
Eksperci zgodzili się co do tego, że nazywanie sceptyków foliarzami lub szurami z pewnością ich nie przekona, a jedynie uruchomi postawę reaktancji.
- Musimy też pamiętać, że osoby wątpiące w szczepienia zazwyczaj nie posiadają specjalistycznej gruntownej wiedzy medycznej i przekonywanie ich argumentami odwołującymi się właśnie do wiedzy może być jak rzucanie grochem o ścianę. Należy styl rozmowy dostosowywać do rozmówcy. Zapominamy o tym niestety, co widać w badaniach. Jeśli ktoś umie rozmawiać posługując się nie tylko suchymi argumentami merytorycznymi, choćby najbardziej zasadnymi, ale np. też własnym doświadczeniem i pozytywnymi emocjami, ma znacznie większą szansę powodzenia – dodała dr Helena Chmielewska-Szlajfer z Akademii Leona Koźmińskiego.
W jej ocenie, medykom często niestety brakuje umiejętności spokojnej rozmowy – a co więcej, brakuje im również czasu i przestrzeni do jej przeprowadzenia. Dr Filip Raciborski przypomniał, że dwie najbardziej skraje postawy: aktywnie proszczepionkowa lub antyszczepionkowa to dwa przeciwległe bieguny, a większość społeczeństwa znajduje się pomiędzy nimi, cechując się postawą umiarkowaną.
- Postawy „raczej się zaszczepię” i „raczej się nie zaszczepię” dominują. Uświadomienie sobie tego jest bardzo istotne, bo z takimi ludźmi należy umiejętnie rozmawiać. Jeśli osoby wątpiące nie otrzymają właściwych odpowiedzi na swoje pytania, będą się przesuwać powoli w kierunku postawy skrajnie antyszczepionkowej. Biorąc pod uwagę ilość informacji, którymi jesteśmy na co dzień bombardowani wątpliwości mogą pojawić się też u osób popierających szczepienia. Pytania te są zasadne i należy na nie udzielić odpowiedzi - powiedział ekspert.
Jego zdaniem szerszej powinno się więc medyków szkolić, aby potrafili jak najskuteczniej przekonywać do szczepień, a także pogodzić się z tym, że nie każdy sceptyk jest do wygrania.
Nic w nauce nie jest wyryte w kamieniu
Innym problemem, na jaki zwrócili uwagę eksperci, był fakt, że w nawale prac naukowych poświęconych SARS-CoV-2 zdarzały się i takie, które po publikacji — nawet w powszechnie szanowanych czasopismach — były wycofywane. Co więcej, także w środowisku medycznym były i są osoby, które podawały w wątpliwość zasadność masowych szczepień. Rozpowszechniały też błędne informacje o — ich zdaniem — skutecznych w terapii COVID-19 lekach, które, mimo ich efektywności, nie są szeroko wykorzystywane w praktyce klinicznej. Jak wobec tego przeciętny, bez specjalistycznego wykształcenia odbiorca mediów ma się odnaleźć w gąszczu informacji?
Bez wątpienia pandemia COVID-19 zmieniła podejście społeczeństw do nauki. Okazało się bowiem, że nie wszystkie naukowe tezy — choć oparte na rzetelnej pracy i uczciwości badaczy — wytrzymują próbę czasu. Wiedza o COVID-19 przyrastała przez wiele miesięcy, wobec czego informacje uznane za pewnik na początku pandemii, nierzadko zostały negatywnie zweryfikowane w jej późniejszych miesiącach.
„Naukowcy nie są od tego, aby przewidywać przyszłość. Mają pełne prawo do zmiany zdania wraz z przyrostem wiedzy i pojawianiem się wyników nowych badań w danej dziedzinie. Obecnie świat wymienia się wiedzą na niespotykaną wcześniej skalę. Trzeba tylko umieć te informacje prawidłowo odczytywać. Zmiana zdania lub stanowiska w jakiejś sprawie to nie jest dla naukowca lub lekarza wstyd. Bywa, że wraz z nowymi doniesieniami naukowymi jest to wręcz obowiązek. Nic w nauce nie jest wyryte w kamieniu” — skonstatował prof. Pinkas.
Jak dodał, być może za rok zalecenia dotyczące obostrzeń przeciwepidemicznych lub leczenia chorych na COVID-19 ulegną zmianie w wyniku nowych odkryć — tego nie jesteśmy w stanie dziś przewidzieć. Postęp naukowy w dużej mierze polega przecież na wzajemnym podważaniu ustaleń przez badaczy.
„Naukowcy są w tej szczególnej sytuacji, że w razie konieczności mogą przyznać się do błędu i pójść w swoich pracach dalej. Natomiast dziś mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją, która wymaga konkretnych działań. Warto więc uświadamiać sceptykom, że jeśli nie zaszczepią się przeciwko COVID-19 dziś dostępnymi preparatami, to mogą zwyczajnie nie doczekać opracowania kolejnych, udoskonalonych szczepionek” — dodała dr Chmielewska-Szlajfer.
W sytuacji informacyjnego szumu nie do przecenienia jest rola mediów, choć one same zmagają się z własnym kryzysem, wynikającym ze spadku czytelnictwa i pogoni za masowym odbiorcą. Jaką receptę mają eksperci dla tytułów odpowiedzialnie podchodzących do szerzenia medycznych informacji? Nawet jeśli presja czasu i natłok przekazów temu nie sprzyjają, specjaliści zalecają przede wszystkim rozwagę i wnikliwość. Warto pokazywać, jak dużą część ogółu informacji o szczepieniach stanowią te podważające ich bezpieczeństwo lub zasadność.
Na podstawie konferencji prasowej „MedFake - o szczepieniach bez fake newsów. Czy trzeba ratować program szczepień ochronnych?”
Emilia Grzela